05-31-2016, 04:06 PM
Ponieważ nasza produkcja jest robiona głównie na eksport, do krajów, gdzie nie ma czegoś takiego jak "Prawo probiercze" albo jest znacznie bardziej tolerancyjne niż Polskie (można cechować jeśli się chce, dobrowolnie a nie przymusowo albo producent sam oznacza cechę) , to niezbyt często jestem w Urzędzie Probierczym w Warszawie przy Elektoralnej.
Polskie prawo sankcjonuje obrót metalami które uznaje za warte zainteresowania (tzw. szlachetne oraz platynowce: iryd, osm, rod i ruten). Metale ziem rzadkich które są wielokrotnie cenniejsze ale stosowane w przemyśle (prazeodym, neodym, promet, samar, europ, gadolin, terb, dysproz, holm, erb, tul, iterb i lutet, oraz skand i itr) ustawodawcy nie zainteresowały.
Jak rozumiem, prawo probiercze (wywodzące się z XIX wieku) ma chronić konsumenta przed nieuczciwymi wytwórcami czy producentami, którzy fałszują skład metalu w wyrobie.
Ustawodawca założył, że wytwórcy lub producenci są nieuczciwi (w sporym procencie i że fałszerstwa nagminne) i że należy chronić konsumenta poprzez obowiązkową certyfikację. Samo istnienie takiego obowiązku lekko nas obraża, ale powiedzmy trudno...
Ponieważ państwo Polskie wymyśliło taki obowiązek, musiało też zlecić komuś jego wykonanie. Padło na Państwowy Urząd Miar i Wag - który powołał oddział: Urząd Probierczy. Ponieważ państwo nie może zarabiać na czynnościach administracyjnych - Urząd Probierczy pobiera opłatę za cechowanie wyrobów tylko w wysokości kosztów jakie ponosi (bez zysku). Z tego powodu w Urzędzie oszczędzają na czym się da. Mają dużo roboty za małe pieniądze. Spieszą się. Nie maja odpowiedniego sprzętu w wystarczającej ilości lub jest on niewłaściwie użytkowany (serwisowany).
Ponieważ jesteśmy maniakalnie dokładni (przynajmniej jak na polskie warunki) nabijanie cechy probierczej w innym miejscu niż ustalona przez nas traktujemy jako zniszczenie wyrobów. . Niektóre przedmioty w ogóle nie nadają się do cechowania inwazyjnego i wtedy prosimy o świadectwo na piśmie ewentualnie laser. Ale to co ostatnio dostaliśmy to ręce opadają - tym razem urząd, nie dość, że postanowił nabić cechę w dowolnie wybranym miejscu, to jeszcze nabił ją z "przytupem".
Zniszczone elementy były wykonane z dosyć cienkiej blachy - ale nie aż tak, żeby dać to na świadectwo, jak uznał jakiś pracownik - pomimo tego, że prosiłem - (0.4 to nie 0.2 według urzędu można w to walić punca, kilofem czy cegłą) - no i przebiło prawie na wylot. Część na złom, część do ponownego złocenia. Pani kierowniczka w urzędzie robi zawsze zatroskaną minę... "ach tak, no tak to dla nas (urzedu) zawsze taki kłopot". Kłopot? Dla nich? To co my mamy powiedzieć? Po cholerę ten obowiązek certyfikacyjny skoro podmiot wyznaczony do tego przez państwo sobie NIE RADZI.
Najgorsze jest to, że za tydzień czy dwa znowu będę musiał iść do urzędu z torbą wyrobów i znowu coś zepsują.
Polskie prawo sankcjonuje obrót metalami które uznaje za warte zainteresowania (tzw. szlachetne oraz platynowce: iryd, osm, rod i ruten). Metale ziem rzadkich które są wielokrotnie cenniejsze ale stosowane w przemyśle (prazeodym, neodym, promet, samar, europ, gadolin, terb, dysproz, holm, erb, tul, iterb i lutet, oraz skand i itr) ustawodawcy nie zainteresowały.
Jak rozumiem, prawo probiercze (wywodzące się z XIX wieku) ma chronić konsumenta przed nieuczciwymi wytwórcami czy producentami, którzy fałszują skład metalu w wyrobie.
Ustawodawca założył, że wytwórcy lub producenci są nieuczciwi (w sporym procencie i że fałszerstwa nagminne) i że należy chronić konsumenta poprzez obowiązkową certyfikację. Samo istnienie takiego obowiązku lekko nas obraża, ale powiedzmy trudno...
Ponieważ państwo Polskie wymyśliło taki obowiązek, musiało też zlecić komuś jego wykonanie. Padło na Państwowy Urząd Miar i Wag - który powołał oddział: Urząd Probierczy. Ponieważ państwo nie może zarabiać na czynnościach administracyjnych - Urząd Probierczy pobiera opłatę za cechowanie wyrobów tylko w wysokości kosztów jakie ponosi (bez zysku). Z tego powodu w Urzędzie oszczędzają na czym się da. Mają dużo roboty za małe pieniądze. Spieszą się. Nie maja odpowiedniego sprzętu w wystarczającej ilości lub jest on niewłaściwie użytkowany (serwisowany).
Ponieważ jesteśmy maniakalnie dokładni (przynajmniej jak na polskie warunki) nabijanie cechy probierczej w innym miejscu niż ustalona przez nas traktujemy jako zniszczenie wyrobów. . Niektóre przedmioty w ogóle nie nadają się do cechowania inwazyjnego i wtedy prosimy o świadectwo na piśmie ewentualnie laser. Ale to co ostatnio dostaliśmy to ręce opadają - tym razem urząd, nie dość, że postanowił nabić cechę w dowolnie wybranym miejscu, to jeszcze nabił ją z "przytupem".
Zniszczone elementy były wykonane z dosyć cienkiej blachy - ale nie aż tak, żeby dać to na świadectwo, jak uznał jakiś pracownik - pomimo tego, że prosiłem - (0.4 to nie 0.2 według urzędu można w to walić punca, kilofem czy cegłą) - no i przebiło prawie na wylot. Część na złom, część do ponownego złocenia. Pani kierowniczka w urzędzie robi zawsze zatroskaną minę... "ach tak, no tak to dla nas (urzedu) zawsze taki kłopot". Kłopot? Dla nich? To co my mamy powiedzieć? Po cholerę ten obowiązek certyfikacyjny skoro podmiot wyznaczony do tego przez państwo sobie NIE RADZI.
Najgorsze jest to, że za tydzień czy dwa znowu będę musiał iść do urzędu z torbą wyrobów i znowu coś zepsują.